wtorek, 21 grudnia 2010

świątecznie

Świątecznie ale wbrew tradycji. Ani tu maku, ani bakalii, ani miodu:)
Jak to możliwe, że ten przepis wpadł mi w oko dopiero teraz? Przecież połączenie sernika z czekoladowym ciastem kusiło od zawsze. Inspirując się przepisem Liski, zrobiłam sernikobrownie na świąteczne spotkanie przedwigilijne z tymi bliskimi, z którymi nie spędzimy wigilii. Była pachnąca choinka, a pod nią prezentów całe mnóstwo - w tym hit sezonu: czerwone ni to sanki, ni to bobslej dla Słodziaka:)





Przepis zmodyfikowałam mieszając czekoladę mleczną z gorzką, a do serka dodając jeszcze budyń waniliowy (oczywiście w proszku) :)
Do 200g gorzkiej czekolady w jednym cieście muszę jeszcze dojrzeć...

Serniko-czekoladowiec z wiśniami
/wg Liski, z autorskimi zmianami/

tabliczka gorzkiej czekolady (100g)
tabliczka mlecznej czekolady (100g)
200g masła
300g cukru pudru
500g sera kremowego (użyłam homogenizowanego!)
5 jajek
100g mąki
cukier waniliowy
budyń waniliowy
drylowane wiśnie dobrze osączone


Piekarnik nagrzałam do 170 st. i wyłączyłam termoobieg. Pergaminem wyłożyłam tortownicę o średnicy 26cm. Czekoladki rozpuściłam w kąpieli wodnej (oblizując ze smakiem paluchy, łyżki i mieszadełka).
Masło i 250g cukru pudru utarłam na gładką masę (do serników nigdy nie używam miksera tylko drewnianej kopystki). Następnie dodałam 3 jajka i  wlałam ostudzoną masę czekoladową. Na koniec dodałam mąkę. Ucierałam jeszcze chwilę. 3/4 masy wylałam na blaszkę. 
W drugiej misce utarłam ser, resztę cukru, 2 jaja, cukier waniliowy i budyń w proszku.
Wylałam masę serową na czekoladową, następnie resztę masy czekoladowej. Całość obrzuciłam wiśniami.
Piekłam 50 min.
Studziłam ok. 20 min w otwartym piekarniku.
Potem jeszcze 2-3 godziny poza piekarnikiem:)
Najsmakowitszy był na dzień drugi, ale to już chyba sernikowa norma.


Smacznego!

piątek, 17 grudnia 2010

ciastka dla Łucji

Nigdy nie obchodziłam dnia Św. Łucji, nigdy nie piekłam Lussebullar, nigdy nie szłam w pochodzie śpiewając "Sancta Lucia"...
Kiedyś musiał być ten pierwszy raz i od razu w doborowym towarzystwie Kasi Skalskiej z Zakamarków.
To od niej dostałam poniższy przepis, to ona opowiedziała nam o tradycjach świątecznych w Szwecji, pokazała zdjęcia, nauczyła nas szwedzkich piosenek, które dzieci śpiewają tańcząc wokół choinki.
Dla takich chwil warto wciąż ostro harować, ciągnąć i pchać...
A dodatkowo odkryłam, że 13. grudnia to również Dzień Księgarza:)



lussebullar
/drożdżowe ciastka z szafranem/

3 żółtka (białek nie wyrzucać!)
4 łyżki cukru + 2 łyżki waniliowego
250g mąki
20g drożdży świeżych
1/4 łyżeczki soli
1/2 szklanki mleka
50g masła
szczypta szafranu


Drożdże rozcieramy z 1 łyżeczką cukru i 2 łyżkami mleka i odstawiamy na 15min. Masło stapiamy z mlekiem, dodajemy szczyptę szafranu, mieszamy, ostudzamy. Żółtka ucieramy z resztą cukru na kogel-mogel. Dodajemy wyrośnięte drożdże i sól, a następnie mąkę i mleko z masłem i szafranem. Dokładnie wyrabiamy ciasto. Dzięki szafranowi jest cudownie żółciutkie. Pozostawiamy ok. 1h do wyrośnięcia (niech podwoi swoją objętość). Potem dzielimy na części i formujemy ruloniki, a z nich tworzymy tradycyjne kształty. Każdy kształt ma odpowiednią nazwę i znaczenie. W "oku" ciastek umieszczamy rodzynki, układamy je na blasze (wyłożonej pergaminem) i czekamy jeszcze 15-20 min aż wyrosną. Na koniec smarujemy białkiem i ... do piekarnika na ok. 10min w 200st.




Z podanej ilości ciasta wyszły 2 blachy złocistych lussebullar, które wspaniale smakują z herbata z gloggiem, rodzynkami i pomarańczą.
Smacznego i GOD JUL!

sobota, 13 listopada 2010

śliwkowo

Draka o to, że na blogu nie ukazał się nowy post, przepis, notka to najmilszy opieprz jaki można dostać:)
Miło mi, że tyle osób lubi tu zaglądać i nieustannie przypomina, że "przydałoby się coś nowego".
A tak to już jest, że gdy nie ma czasu i weny to najlepiej używać starych sprawdzonych receptur.
I dlatego taka tu pustka:)
Czytam więcej, gotuję mniej.
O czytaniu więcej TU, a o gotowaniu (a właściwie pieczeniu) poniżej...
Kolejne podejście do książeczki/broszurki Małgorzaty Kalicińskiej Kuchnia znad rozlewiska.
Kolejny pomysł na wykorzystanie jej przepisu na kruchy "tartowy" spód.
Sprawdził sie już wiele razy, na przykład TUTAJ i TU.
Tym razem odsłona śliwkowa.



tarta śliwkowa
/inspirowana przepisem Małgorzaty Kalicińskiej/ 

ciasto:
125g masła
250 g mąki
1 żółtko
2-3 łyżki cukru  
5 łyżek zimnej wody
sól (tylko odrobina)

nadzienie:
10-15 śliwek
2 jajka
4 łyżki cukru (użyłam brązowego)
szklanka śmietany 36%

Ciasto zagniatam szybko, formuję kulę, zawijam ją w folię spożywczą i wkładam do lodówki (godzinka wystarczy). Przed pieczeniem wałkuję składam na pół i znów wałkuję. Im więcej razy będziecie wałkować i składać, tym bardziej ciasto będzie przypominało francuskie i delikatnie się rozwarstwiało. Jeśli wam na tym nie zależy oczywiście można rozwałkować jedynie raz (bez szkody dla smaku).
Śliwki przekrawam na ćwierci i układam na cieście. Zalewam zmiksowanymi jajami z cukrem i śmietaną. 
Zapiekam ok.35-40 min. w temperaturze 170st. (z termoobiegiem)
Zajadaliśmy jeszcze ciepławą - pychota!

Gdy już spadnie śnieg dodam do śliwek cynamonu i imbiru. Na razie unikam tych przypraw by nie wywoływać wilka z lasu:)


Smacznego!


* W oryginale przepisu Kalicińska radzi zalać śliwki 30 min.  śliwowicą - ja wiedziałam, że ciacho będzie zajadać z nami Słodziak, więc opuściłam ten element (zamiast można nalać sobie np. kieliszeczek porto czy ouzo do konsumpcji:))

piątek, 24 września 2010

Lubię...

Aga wywołała więc nie ma co udawać, lenić się i ociągać.
Może ten wpis pomoże się wtrybić, odzyskać ciąg, który wcześniej pozwalał pisać, wymyślać i inspirować się (i może kogoś jeszcze).
Z zazdrością patrzę na ulubione blogi, w których konsekwencja, działanie i rozwój.
U mnie przestój...
Trzeba z tym zawalczyć!



Oto moja subiektywna lista rzeczy, które lubię. 
 Jest spontaniczna, na szybko i punktów mogłaby mieć więcej, oj więcej...
Kolejność przypadkowa, choć kto tam z tą podświadomością wie:) 


1. Lubię ...
Kawę rano a czerwone wino wieczorem.

2. Lubię...
weekendowe przedpołudnia na kanapie z "Wysokimi Obcasami".

3. Lubię...
przeglądać książki kulinarne, szczególnie gdy jestem głodna.

4. Lubię...
słuchać radia Chill ZET w samochodzie. Żaden korek mi wtedy nie straszny.

5. Lubię...
podglądać Słodziaka, gdy się bawi, gada, udaje dorosłą, papuguje i gdy zupełnie nie wie, że jest obserwowany.

6. Lubię...
budzić się na godzinę przed budzikiem i z westchnieniem ulgi ponownie wtulać w kołdrę.

7. Lubię...
niespieszne, wesołe poranki we troje, wygłupy na łóżku i beztroskie chichoty.

8. Lubię...
zapowiedzianych gości, moment oczekiwania na nich, stół gotowy i pięknie nakryty.

9. Lubię...
rozpakowywanie kartonów nowych książek w księgarni, przeglądanie i układanie ich na półkach.

10. Lubię...
łańcuszki, sondy, ankiety i psychozabawy:)




Wywołuję wszystkich chętnych!
Natalię Zapatrzoną, Siorrę,  Isabel  i  J. szczególnie serdecznie zapraszam:)

sobota, 15 maja 2010

pachnie Katalonią

Od poniedziałku choruję na coś przedziwnego.
Zaczęło się od zapalenia spojówek, przeszło w zapalenie gardła, potem krtań...
Mam nadzieję, że pożaru z tego nie będzie, wszak mam jeszcze kilka narządów, które mogą się "zapalić", hehe..
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że o ile bez gadania wytrzymam, o tyle bez czytania mi trudno.
Dopiero od wczoraj mogę bez łzawienia patrzeć w ekran monitora, ale książki i ich drobny druk to nadal mordęga dla biednych oczu mych.
Co prawda wyszły z tego bardzo przyjemne wieczory głośnego czytania mi przez Wojtka.

Z łaskawością zgodziłam się by czytał swoją aktualna lekturę Przygody fryzjera damskiego, Eduardo Mendozy.
I wiecie, co?
Ależ mnie wciągnęło!
Coś pomiędzy Tussetem a Vianem. Czarny humor i opary absurdu.
W sam raz na poprawienie sobie nastroju.
Cytaty w innym poście a teraz kulinarne meritum.
Bo skoro Mendoza to Hiszpania.
Skoro Hiszpania to ukochana Barcelona (w niej dzieje się akcja Damskiego fryzjera) a skoro Barca to owoce morza, bo co tu innego przyrządzić?
Dlatego niech zapachnie w domu hiszpańską kuchnią. Robimy krewetki!


krewetki tygrysie
/przepis podpatrzony w katalońskich domach i tawernach/

10 tygrysich krewetek
2 ząbki czosnku
2 łyżki dobrej oliwy z oliwek
pół pęczka naci pietruchy
mielony pieprz
mielone chilli

Na oliwę delikatnie rozgrzaną wrzucam wyciśnięte lub pokrojone drobniutko ząbki czosnku, dorzucam posiekaną natkę pietruszki i po chwili krewetki (nie muszą być całkowicie rozmrożone).
Smażę, często obracając. Niech będa chrupiące, oblepione przyprawami a ich ogonki zbieleją.
Przyprawiam mielonym pieprzem i chilli. Podaje gorące z ciepłą bagietką i w towarzystwie sałaty z vinegretem.

Dobrze usmażona krewetka sama wychodzi z ogonka-pancerzyka. Jest chrupiąca ale zachowuje delikatną "giętkość".
Paluchy trochę tłuste, bez żenady oblizujemy by jak najdłużej cieszyć się smakiem.
Jak dobrze, że zmysły smaku i węchu mi się ostały:)
No i popijamy winem, a co tam. Antybiotyk poczeka:)

Na zdjęciu przedstawiam krewetki z owego przepisu jednak w wersji na makaronie.
Ten pyszny i łatwy przepis na pastę poznaliśmy w Karpaczu w bardzo przytulnej restauracji Kwadrat, ale o niej to już w innym poście.
Zaczynam łzawić...

Smacznego!

poniedziałek, 10 maja 2010

czekając na miłych gości...

Od dawna już kusiło mnie wypróbować babciny prezent - siedem ślicznych, teflonowych tarteletek.
Niedzielne popołudnie, kawka z rodzinką, a w koszyku pyszne gruszki.
Trzeba je przerabiać, dusić, smażyć, zapiekać i pożerać na surowo póki znowu nie trzeba się będzie pożegnać:)



tarty z gruszkami
/ciasto wg przepisu Małgorzaty Kalicińskiej/

Przepis na ciasto znajdziecie TUTAJ.
Tym razem nie wałkowałam go kilka razy, a jedynie raz i powycinałam kształty samymi foremkami.
Zapomniało mi się jednak, że kawałki ciasta powinny być większe od formy,  tak by oblepiały dobrze jej boki.
Nastepnym razem się poprawię:)


Na wyłożone ciastem foremki ułożyłam pokrojone w plasterki gruszki.
Posypałam cukrem trzcinowym i obłożyłam kawałkami masła.
Piekłam 20min. w dobrze nagrzanym piekarniku (200st.).
Po wyjęciu, jeszcze ciepłe skropiłam alkoholem (był tylko bols curacao więc wyszło ciekawie kolorystycznie) i obsypałam wiórkami czekoladowymi.
Oczywiście jak na rodzinkę łasuchów przystało ustrajaliśmy tartinki kleksem bitej śmietany!

Smacznego!

czwartek, 22 kwietnia 2010

jak w przedszkolu

Brzydka ostatnio ze mnie gospodyni, żona, matka...
Obiady robię w locie albo nie robię wcale.
Odżywiam się niezdrowo, jem w pośpiechu.
Tak już mają biznesłomanki na starcie:)

Ale ostatnio chwila wytchnienia zaowocowała bardzo smacznym, "przedszkolnym" obiadkiem.
Indyk w potrawce, ryż  i jarzynka.

Kto jest na tak??
Na pewno moja kochana J. na diecie:)


indyk w potrawce
/przepis autorski/

Upieczona z ulubionymi przyprawami pierś indyka, często podlewana bulionem.
Ryż ugotowany na sypko
Marchewka z groszkiem uduszona na maśle


sos do mięsa:
2 łyżki masła
łyżka mąki
szklanka mleka
kilka kropli soku z cytryny
curry
łyżeczka delikatnej musztardy
natka pietruszki

Upieczoną pierś z indyka kroje na plastry.
W rondelku topię masło, dodaję mąkę i energicznie mieszam. Zasmażkę rozprowadzam mlekiem (lub śmietanką 12%). Dodaję curry, sok z cytryny i musztardę. Mieszam cały czas by sos był aksamitny. Jeśli ciągle pojawiają się grudki rozprowadzam dodatkowo mlekiem bądź bulionem.
Polewam mięsko i podaję.


Słodziak był rozanielony prawdziwie przedszkolnym obiadkiem. Może dlatego, że do przedszkola jeszcze nie chodzi i skojarzeń złych nie posiada:)


Tymczasem przypominam, że jutro Międzynarodowy Dzień Książki.
Warto wybrać się do biblioteki lub księgarni po jakieś nowe odkrycie.
Lub chociaż otworzyć na chwilę swoją ukochaną książkę.
Ja aktualnie czytam Okruchy dnia Kazuo Ishiguro i jestem rozanielona:)
kto zachwycił się filmem z Anthonym Hopkinsem i Emmą Thompson, ten nie przejdzie obojętnie i obok książki.
Polecam!

sobota, 10 kwietnia 2010

bez słów

czwartek, 1 kwietnia 2010

kolorowankowo

Każdy ma inny sposób na zrelaksowanie się, pozbycie się nerwowego ścisku w dołku i natłoku myśli.
Jedni (jak mój ślubny) wsiadają na rower i pocą się przez 50 km, inni idą się wytańczyć, jeszcze inni zawijają się w ciepły kokon pod kocykiem i przesypiają (o ile nie mają w domu dwulatka, który skutecznie im to uniemożliwia) a ja najczęściej nalewam sobie lampkę wina lub robię kawę i... koloruję.

Kolorowanie mnie uspokaja, przenosi w inny wymiar, kojarzy mi się z dzieciństwem, z moją siostrą i wspaniałymi godzinami, które spędzałyśmy nad czarno-białym, który zamieniał się w fullcolor:)
By uatrakcyjnić sobie zabawę kolorowałyśmy np. jeden rysunek na zmianę lub powielałyśmy ten sam szkic, by zobaczyć jak różnie można go przedstawić, a największą radochą było tzw. kolorowanie na STOP. Ustalenie sobie 5 min. na dany obrazek i tylko tyle czasu aby zapełnić go kolorem.
Oj, więcej było takich uciech i kreatywnej zabawy!

Ostatnio bardzo polubiłam kolorowanie mandal. Jest coś niezwykle relaksującego w powtarzalności ich wzorów, w sferycznej konstrukcji, która daje wrażenie zapętlania się. Bawię się kolorami, czuję, że choć odtwórczo coś tam jednak tworzę.
Pomijam całą filozofię w okół tego - mnie to relaksuje i natchniewa nawet bez Buddy w tle:)

I pojawia się tylko, wciąż ten sam problem od lat - brak ciekawych kolorowanek dla dorosłych.
W Polsce króluje wydawnictwo Egmont czyli Disney i Manga do spółki. Albo koszmarki zwierzęco-ludzikowate.
Nawet dla dzieci żal czasem to kupić.

Kilka lat temu kupiłam sprowadzane z Wielkiej Brytani kolorowanki Doodle Design (z pięknymi wzorami angielskich tkanin) wciąż to jednak dość droga sprawa.
Mandale do kolorowanie prezentuje natomiast wydawnictwo WIR, w którym już rzeczywiście wybór większy ale wzory raczej uproszczone, dla dzieci.
tak więc na polskim rynku bida z nyndzą, jak powiedziałby mój dziadek.


Dlatego wielkie hip hip huuura!!! ostatnio wyrwało się z moich piersi, gdy na stronie www.jakoloruje.pl znalazłam kolorowanki do drukowania. Obok kiczu i typowych kolorowanek dla dzieci znalazłam tzw. kolorowanki artystyczne - głównie szkice znanych obrazów.
Ich wykonanie nie jest może w pełni zadowalające, ale dla mnie to po prostu szał ciał i spełnienie marzeń, bo kolorowanki z dziełami mistrzów malarstwa śniły mi się od dawna.
Polecam!






To co Siorra?
Kiedy przyjeżdżasz pokolorować na STOP?
:)

wtorek, 23 marca 2010

o księgarzach


Ze szczególnym pozdrowieniem dla moich koleżanek księgarek (byłych i obecnych).
Fragment z Kronik mojego ukochanego Bolka - Olka.
Tylko nie wiadomo czy się na niego obrażać czy nie:)
hehe...


Kronika nr 334 z dn. 3 grudnia 1882


Cywilizacja ma dwa przeciwne bieguny. Jednym jest szynk, drugim księgarnia.
Około pierwszego roją się obrzękłe twarze, łachmany, występki.
Do drugiej zbierają się dzieci spragnione nowych książek z obrazkami, biegną panienki rade poznać tysiączny pierwszy sposób kochania i ciągną chorzy na śledzionę przewodnicy narodu, którzy po nieskończenie długich sznurach liter i wyrazów wdrapują się na wyżyny cywilizacji, by stamtąd lepiej ogarnąć jej horyzont i wskazać ogółowi najbezpieczniejsze drogi postępu.
Ale praca księgarska, jakkolwiek rozwija w najszlachetniejszych sferach życia, nie jest jednakże twórczą.
Księgarz to tylko kupiec handlujący duchowymi produktami, do czego kwalifikacje nie są znowu tak trudne.
Wprawdzie musi on "znać na pamięć" wszystkie książki jakie sprzedaje, musi wiedzieć, czy autor jest zdolny, moralny i na której półce leży, musi kupione dzieło ślicznie zawinąć w papier i związać sznurkiem w taki sposób, ażeby była pętelka, ale nic nadto.


I co wy na to kochane księgarki??

Tak czy siak polecam zaczytanie się w Kronikach Prusa z "Kuriera Warszawskiego".
Wybór dostępny jest na stronie POLSKIEJ BIBLIOTEKI INTERNETOWEJ.
(na 20 tomowe wydanie pod redakcja Szweykowskiego wciąż  odkładam pieniądze...)

Miłej lektury!

niedziela, 21 marca 2010

makaron dla żony

Czas przyznać się do pewnych projektów.
Czas przeprosić kilka osób za to, że ostatnio nie miałam dla nich czasu.
Oraz tych, którzy zaglądali na tego bloga czekając na nowy wpis-przepis.
Ostatnio świat zawirował i przyspieszył.
Marzenia spełniły się... wręcz z  nawiązką.
Niech to trwa, niech to trwa!

Oto dziś otworzyłyśmy wraz z B.księgarnię.
Nowe miejsce na mapie Poznania.
Nasze miejsce. Wymarzone.
Przez ostatni miesiąc na blogu ksiegarnia-miedzyslowami.blogspot.com próbowałyśmy spisać pierwsze myśli, impresje, inspiracje.
Zapraszam do lektury, a moich czytelników z Poznania do wizyty:)

W związku z tą zmianą moim bliscy muszą przeorganizować swoje życie.
Słodziak przystosowuje się do bycia "przedszkolakiem".
Wojtas uczy się gotować.
Tak więc ze specjalna dedykacją dla niego - prosty przepis na obiad dla zapracowanej żony:)



spaghetti z czerwonym pesto
/przepis autorski/


3 plastry boczku parzonego
pół cebuli
pół czerwonej papryki
garść czarnych oliwek
łyżka czerwonego pesto
ząbek czosnku
makaron spaghetti
parmezan
papryka, pieprz świeżo mielony



Makaron gotuję al dente.
Na kilku kroplach oliwy rumienię cebulę, paprykę i boczek.
Dodaję pokrojone w plasterki oliwki, wyciśnięty ząbek czosnku. Przesmażam.
Dodaję łyżkę czerwonego pesto, mieszam.
Łączę z makaronem.
Przyprawiam słodką papryka i pieprzem. Podaję z parmezanem.

Smacznego!

niedziela, 14 marca 2010

tarta na marzec

Ostatnio pikantne tarty (quiche) weszły na stałe do naszego jadłospisu.
Bo smaczne, bo szybkie i sycące.
Luty minął pod znakiem brokuła, pora i boczku (przepis TU) w marcu natomiast obmyśliłam tartę na modłę, szeroko pojętej, kuchni orientalnej.
Oto co z tego wyszło.



tarta orientalna
/przepis autorski/

1 porcja ciasta francuskiego
1 pierś z kurczaka
papryka czerwona
1 cebula duża
garść rodzynek
1 marchew ugotowana na półtwardo
1 jajko
szklanka śmietany (użyłam 18% z Piątnicy)
curry, słodka papryka, kurkuma, pieprz i sól
ser feta


Ciasto rozkładamy na tartownicy i wkładamy do lodówki.
Pierś kurczaka kroimy drobno i smażymy na oliwie. Dodajemy ulubione przyprawy. Ja dodałam curry, słodką paprykę, pieprz, kurkumę i sól.
Przekładamy mięso do miseczki, na tym samym tłuszczu szklimy cebulę, dodajemy pokrojoną w paseczki paprykę, marchew i rodzynki. Przesmażamy.
Dodajemy mięso, mieszamy i wykładamy na ciasto.
W miseczce ubijamy jajko z odrobiną soli, dodajemy śmietanę i curry (ja dodałam dość dużo). Sos ubijamy i wylewamy na farsz. Kruszymy nań fetę i wstawiamy tartę na 15-20 minut do nagrzanego do 200st. piekarnika.


Jak zwykle nie umiałam się do końca zdecydować, czy tarta jest lepsza na ciepło, letnio czy zimno.
więc próbowałam jej na każdym etapie stygnięcia i stwierdzam, że rewelacją tej potrawy jest to, jak bardzo jej smak zmienia się w zależności od temperatury.
Jest to więc idealna propozycja na długie leniwe wieczory, pełne rozmów i dobrego wina:)

Smacznego!

czwartek, 4 marca 2010

serowo

Obiadek z serii "czas nadal mnie goni..."
Kiedy to się skończy? Na razie nie wiadomo.

Najważniejsze, że na Rynek Wildecki, wróciła pani Ania z morzem kolorowych tulipanów.
U niej jest najtaniej, ale to nie dlatego tam kupuję.
Pani Ania się uśmiecha nawet jeśli na dworze mróz.
Pani Ania robi najwspanialsze wiązanki, które zawsze trafią w gust osoby obdarowanej.
Pani Ania nie zapomina o magicznych słowach "miłego dnia"
Pani Ania umie o każdym kwiatku coś ciekawego powiedzieć.
I zawsze dołoży do niego coś od siebie - wielkiego liścia, pęk traw, wstążkę albo ciepłe słowo.


No ale rozgadałam się a czas napisać kilka słów o dzisiejszej serowej zupie.
Przepis pochodzi od Zapatrzonej Natalii. Kiedyś ugościła nas tą prostą recepturą - kaloryczną, sycącą , pyszną zupą, którą robi się w kilka chwil, i która w połączeniu z przeróżnymi dodatkami, nieustannie zmienia swój smak.
Dzięki temu nigdy się nie nudzi.

Oto mój dzisiejszy przepis.



zupa serowa

2 litry wywaru warzywnego
1 duży por
łyżka masła
łyżka pecorino
200g serka topionego (użyłam ementalera kremowego i ementalera z ziołami)
łyżka gęstej śmietany
łyżka prażonej cebulki
pietruszka


Na maśle szklę pokrojonego drobno pora, zalewam gorącym wywarem.
Zmniejszam ogień i dodaję pecorino i  rozdrobione serki. Trzymam na małym ogniu i często mieszam aż serki się rozpuszczą. Zagęszczam śmietaną, dodaję prażoną cebulkę i pietruszkę.


Świetnie smakuje z makaronem lub groszkiem ptysiowym.
Czasami dodaję pokrojoną marchewkę z wywaru.
Dziś podałam zupę  z pasztecikiem z pieczarkami.
Była pyszna. Brak białego wina, które zawsze świetnie pasuje do tej zupy nadrobiłam lekturą rozdziału z Łebkowskiego dotyczącą białych win francuskich:)


Smacznego!

poniedziałek, 1 marca 2010

marchewkowo

Czas mnie goni i szczerzy kły.
Rzadko teraz bywam w domu i nie zawsze chce mi się gotować.
Ostatnio moje obiady jakieś takie szybkie i nudne... nie ma o czym pisać.
Ale dzisiaj, gdy wietrzysko za oknem i nie chciałam na nie wyprowadzać Słodziaka zdarzyła się w kuchni rzecz ciekawa.
Była marchewka. Nie było masła.
I dzięki Bogu!
Oderwałam się od nudnego przyzwyczajenia, że gotowaną marchewkę należy potraktować masłem i wymyśliłam coś innego.
Smak zachwycił, a najbardziej to, że antymarchewkowy Słodziak zjadł wszystko co miał na talerzyku!
Wiwat wichury!







glazurowana marchewka


kilka młodych marchewek ugotowanych w osolonej wodzie (lub paczka mrożonej marchewki, ew. marchewka konserwowa)
łyżka czerwonego pesto
łyżeczka brązowego cukru
odrobina cynamonu


Marchewkę gotuję jak zwykle. Odlewam wodę, dodaję pesto, mieszam i zasmażam. Po kilku minutach dodaję łyżeczkę cukru i przesmażam tak długo, aż się lekko skarmelizuje. Posypuję cynamonem. Podaję.



Dziś jadłyśmy marchewkę z filecikiem dorsza i frytkami.
Zamiast dodatkiem, stała się gwoździem obiadu:)

Smacznego!

poniedziałek, 22 lutego 2010

hamlet gibson

Z Hamletem Szekspira spędziłam kilkanaście lat temu upojny tydzień i... przepisałam całość na maszynie.
Byłam tak zachwycona tym dziełem, że postanowiłam znać w nim każde słowo, przecinek i kropkę.
Wrażenie niesamowite. Spróbujcie sami, o ile waszym ukochanym dziełem nie jest Potop lub coś równie opasłego:)
Tłumaczenie Paszkowskiego stało się więc moją Biblią i choć cenię Barańczaka to jego Hamlet, to już nie jest ten MÓJ Hamlet.

Po tej miłości 16 -latki przyszło kolejne zauroczenie  - ekranizacja Hamleta wg. Zeffirellego.
Co prawda obsadzenie Mela Gibsona w roli chimerycznego księcia wydawało mi się nieco kontrowersyjne, jednak jedno obejrzenie filmu i byłam zgubiona na amen.
Szczególnie w scenie "kładzenia się na łonie Ofelii" można dla Gibsona głowę stracić:)
Dziś film ten, obok maszynopisu Hamleta dumnie leżą na mojej półce: Ulubione. 




Smaku filmowi dodają niesamowite zdjęcia, role Glenn Close (Gertruda) i wyśmienitej Heleny Bonhnam Carter (Ofelia prawdziwie szalona!) oraz muzyka Ennio Morricone.
Zresztą - sprawdźcie sami.
Już jutro (23.02) na tvp kultura o 20.10.
POLECAM!!!



Ps. Świetną przeciwwagą dla tej ekranizacji jest wariacja na temat Hamleta -  film  Rozenkrantz i Guildenstern nie żyją.
Para - Gary Oldman i Tim Roth, grający tytułowe role, dają  popis aktorski, którego nie można zapomnieć!
Ale o tym więcej przy innej okazji.




Hamlet
reż. Franco Zeffirelli
USA, Francja, GB  1990
obsada:
Mel Gibson, Glenn Close, Helena Bonham Carter

niedziela, 21 lutego 2010

miłości moje

Nie umiem pisać o miłości... A co dopiero o miłości do książek.

Ale owszem... rację miała Liska. Są książki, które zamykasz, gładzisz po okładce, odstawiasz na półkę albo oddajesz do biblioteki ale wiesz, że: JUŻ ZAWSZE BĘDĄ Z TOBĄ.

 Gdybym musiała się zdecydować na jedną, najprawdopodobniej byłaby to Lalka Prusa.

Ale jakiś czas temu wymyśliłam sobie swój własny ranking: po jednej książce na jeden rok życia.

Wiadomo, że trochę zakłamane te proporcje, ale to nic.

To właśnie ONE najbardziej poruszyły, zachwyciły, zmieniły mnie i mój świat.

I jak cudownie, że może być ich tak wiele, że książki nie są o siebie zazdrosne:)




1. Otfried Preussler, Malutka Czarownica 
Pierwsza książka, jaką wypożyczyłam ze szkolnej biblioteki.
Pierwszy zupełnie samodzielny wybór.
Pierwsza fascynacja.




2. Astrid Lindgren, Dzieci z Bullerbyn
Ubarwiła moje dzieciństwo.
Zmieniła moje dorosłe życie.
Sprawiła, że wybrałam drogę, którą nadal kroczę.
Kochana Astrid...


3. Alan Alexander Milne, Kubuś Puchatek
Książka niby z dzieciństwa ale w pełni doceniona dopiero po latach.
Nie ma to jak brytyjski humor, piękne tłumaczenie Ireny Tuwim i oryginalne szkice Sheparda.


4. Lucy Maud Montgomery, Ania z Zielonego Wzgórza (seria)
Prawdziwy szał.
W wieku 10-11 lat byłam gotowa samodzielnie oddać się do sierocińca by potem przeżyć takie przygody jak Ania:)
Podróż na Wyspę Księcia Edwarda to nadal jedno z moich wielkich marzeń.



5. Lucy Maud Montgomery, Emilka ze Srebrnego Nowiu (seria)
O ile Anię podziwiałam, o tyle z Emilką się utożsamiałam.
Podobna wrażliwość, chęć tworzenia, pisania, podobne fascynacje.
Oczywiście mam tu na myśli siebie 13 -letnią:)






6. Astrid Lindgren, Ronja - Córka Zbójnika 

Odkryłam ją bardzo późno - mając już ponad 20 lat.
Zachwyciła baśniowością, wspaniałym opisem przyjaźni i wolności.
Rzadko płaczę, czytając książki ale dla Tej co chwilę robiłam wyjątki.








7. Goscinny, Sempe, Mikołajek (seria)
Niby dla dzieci a odkryte znacznie później.
W nadmiarze szkodzi, ale raz na jakiś czas wracam by się pośmiać:)
Dla mnie to też lekcja poglądowa o życiu małych chłopców ale dobrze, że mam jednak córkę...








8. Rosiński, Van Hamme, Thorgal (seria)
Seria komiksów, którą zbieram od 20 lat.
Mityczne krainy, baśniowe postaci, ciągła walka Dobra ze Złem - piękna alegoria naszego żywota.
A do tego tytułowy bohater przystojny jak diabli:)








9. Małgorzata Musierowicz, Opium w rosole (i inne z serii)
Musierowicz wybaczam wszystko bo Miłość wierna jest.
Każda kolejna cześć Jeżycjady wyczekana i połykana w jeden wieczór.
A potem na fali sentymentalnie wraca się do starych tomów, czyli siebie 12,13,14,15 -letniej.





10. Lewis Carrol, Przygody Alicji w Krainie Czarów
Dla dzieci nie polecam - pure nonsens naciągnięty do granic.
Teraz się upajam.
Gdy czytasz Carrola niepotrzebne ci żadne narkotyki:)







11. Charlotte Bronte, Dziwne Losy Jane Eyre
Wspaniała rzecz.
Miłość od pierwszego czytania.
Siostry Bronte to musiały być  niesamowite kobiety.
Naprawdę dziwna, mroczna i trzymająca w napięciu opowieść.
Nawet jak się ją czyta 10 raz...






12. Wiliam Szekspir, Hamlet
Olśnienie.
Tragedia, która budziła mój nieustanny uśmiech.
A potem ulubiona ekranizacja z Glen Close w roli Gertrudy, która dopełniła czaru.

13. Wiersze dla zakochanych (praca zbiorowa)  
Miałam 13 lat, przeżywałam pierwszą wakacyjną (oczywiście nieszczęśliwą) miłość i dostałam tomik poezji wydawnictwa ISKRY.
Miłosne wyznania polskich poetów od Kochanowskiego do Rymkiewicza.
Zabazgrane na marginesach, wyczytane tyle razy, że trzeba było sklejać:)
Urocze...




 
14. Konstanty Ildefons Gałczyński, Teatrzyk Zielona Gęś
Z tej miłości chyba nie trzeba się tłumaczyć:)
Wystarczą nazwiska: Kociubińska Hermenegilda,  Gżegżółka Alojzy, Osiołek Porfirion, prof. Bączyński  i nad wyraz kreatywna kurtyna:)



15. Wiliam Wharton, Spóźnieni Kochankowie
Gdyby moja Mama wiedziała, że czytam ją wieczorami w wieku niespełna 15 lat chyba nie cieszyła by się tak bardzo z córki - mola książkowego:)
Wharton był moim nauczycielem seksu.
Tak wyszło:)










16. Ireneusz Iredyński, Żegnaj Judaszu
Mroczne, brudne, prawdziwe... niestety.
Pierwsze zetknięcie się z polskim dramatem współczesnym.
Niezapomniana dwutomowa Antologia Dramatu Polskiego.
Nieustannie wypożyczona z pobliskiej biblioteki.
I Młodziutka Blada, której się nie zapomina.






17. Alfred de Musset, Spowiedź Dziecięcia Wieku
Dziś raczej się uśmiecham, 12 lat temu chłonęłam z wypiekami na twarzy każde słowo Musseta i myślałam: A więc można TAK kochać?




18. Emil Zola, Germinal
Pierwszy kontakt z naturalizmem.
Fascynacja na resztę życia.
Cel: zebrać wszystkie tomy  historii rodziny Rougon-Macquartów.








19. Erich Maria Remarque, Łuk Triumfalny
Każdy ma książkę, która kojarzy mu się z jego Miłością, pierwszą wspólną lekturę.
Dla nas to właśnie Remarque.
Calvados, zadymione knajpki, wielogodzinne spacery i rozmowy i tylko Poznań zamiast Paryża i zakończenie szczęśliwsze.






 
20. Bolesław Prus, Lalka
Dla niej powinna być jakaś osobna klasyfikacja.
Ta książka to olbrzymi kawał mojego życia i mnie samej.
Prus nauczył mnie pisać, czytać, postrzegać świat.
Zaraził swoim humorem, imponował wiedzą i lekkością pisania.
A Lalka? Najlepsza polska powieść XIX wieku.
Pierwsza z pierwszych.
Moja jedyna.

    
21. Włodzimierz Odojewski, Oksana
Włoskie wakacje, wakacyjna miłość.
Brzmi banalnie ale dzięki Odojewskiemu staje się pełne znaczeń.
Bo to wakacje Ostatnie, bo miłość Ostatnia a w sielskich Włoszech wciąż krwawe wspomnienia z Ukrainy.
Piękne i smutne.







   22. Jan Tomkowski, Literatura Polska
Była ze mną przed maturą, egzaminami na polonistykę a potem podczas każdej sesji.
Ale najwspanialsze w niej jest to, że jest również lekturą do poduszki i na wakacje.
Napisana lekko ale nie "brykowo", pozostawia wielkie pole do własnych poszukiwań i odkryć.








23. Stefan Zweig, Amok (i inne opowiadania)
Ech...
Każde opowiadanie w tym zbiorze to emocjonalna bomba.
Zweig był geniuszem w opisywaniu stanów psychicznych.
Porusza, nie daje o sobie zapomnieć.








   24.Thomas Mann, Czarodziejska Góra
Gdy ją czytam odrealnia się wszystko dookoła: przenoszę się do Davos, weranduję wraz z Castorpem, rozmawiam z Settembrinim a nade wszystko cudownie, przepysznie i obficie ucztuję!
Opisy sanatoryjnych kolacji i obiadów to perełki.



   25. Manuela Gretkowska, Polka
Jedna z moich ulubionych polskich pisarek w odsłonie intymnej i bardzo kobiecej.
O tym, że macierzyństwo to bolesny proces do którego ciągle się dorasta i o tym, że kobieta w ciąży nie myśli tylko o swoim brzuchu.
Mądre ale bez mądrzenia.






26. Patrick Suskind, Pachnidło
Hit końca lat 80-tych, który odkryłam bardzo późno.
Pierwsza książka, która w tak intensywny sposób skupiła się na zmyśle zapachu.
Umiejętność opisu granicząca z ideałem.
Uwielbiam.







   27. John Fowles, Kochanica Francuza
Sięgnęłam po nią nie wiedząc nic.
Była jak czysta karta - teraz jest pełna znaczeń.
Niesamowite studium epoki wiktoriańskiej, postać Sary żywcem wyjęta z obrazów prerafaelitów.
Majstersztyk konstruowania fabuły i literacka zabawa z czytelnikiem od pierwszej do ostatniej strony.




   28. Michel Faber, Szkarłatny Płatek i Biały
Sugar bierze mnie za rękę i prowadzi po Londynie XIX wieku.
Odwiedzam szemrane dzielnice pełne domów publicznych, zaglądam do wiktoriańskich posiadłości na przedmieściach.
Faber to jak mieszanka pisarstwa Prusa i Dickensa w erotycznym sosie.
Naprawdę, choć zabrzmiało mocno dwuznacznie:).






   29. Judy Budnitz, Gdybym Ci Kiedyś Powiedziała
O kobietach, przez kobiety i dla kobiet.
Baśniowa i oniryczna podróż przez zakamarki kobiecej psychiki, świat toposów i symboli.
Jest tu wszystko: kobieta-wilk, wiedźmy, sinobrody, złotowłosa.
A między tym opowieść o świecie, wojnach, emigracji i zwykłym życiu niezwykłych kobiet.
Ponadczasowe.










Czas pomyśleć nad pozycją numer 30.
Na szczęście do kwietnia jeszcze trochę...